Czasami w swojej pogoni za tym, żeby regularnie ćwiczyć, jeść dobrze i spełniać swoje fit cele – traktujemy nasze ciało jak robota, który ma chodzić tak, jak się mu zaprogramuje. Ma chudnąć, ma robić trening w każdej chwili, ma przytyć w mięśniach, ma nie mieć chętki na słodycze, ma zrobić to, to, to i tamto… i jeśli mu nie wychodzi, to jesteśmy zwyczajnie źli.
Czy to jest fit? No, nie bardzo.
Nie bójcie się, nie będę Was pouczać – ten tekst przyszedł mi do głowy, bo ostatnio sama byłam strasznie niemiła dla swojego ciała i zorientowałam się już w ostatnim momencie.
Wyjaśnijmy sobie coś: zazwyczaj kiedy myślimy o tym, że ktoś źle traktuje swoje ciało – to przed oczami mamy obraz osób, które według nas „nie dbają o siebie”. Nie ćwiczą, nie ruszają się, nie patrzą na to, co jedzą, nadużywają używek. To są osoby, które robią sobie krzywdę.
Ale… my będąc fit też możemy źle traktować swoje ciało. Jak? Na wiele sposobów. Czasami zakładamy klapki na oczy i nie widzimy, że nasze działania ze wskazówki „ZDROWO” przechylają się na stronę „NIEZDROWO”. I uwierzcie – to nie dlatego, że jemy za dużo słodyczy albo ominęliśmy trening.
JAK BĘDĄC FIT, MOŻESZ ROBIĆ SOBIE KRZYWDĘ?
Nie będę traktować Was jak dzieci: nie będziemy mówić o mocnych restrykcjach, dietach- głodówkach czy treningach, które robią krzywdę, bo o tym wszyscy doskonale wiemy. Dzisiaj chciałabym z Wami porozmawiać o trochę mniej oczywistych rzeczach, które często sobie robimy, a które są na bardzo cienkiej granicy między mocnym zaangażowaniem w bycie fit, a przesadą.
Gotowi na trochę niewygodnej prawdy?
ROBOT CZY CZŁOWIEK?
Jednym z najczęstszych błędów, który widzę – i który jest bardzo podstępny – to traktowanie swojego ciała jak maszyny, robota. Kiedy już wkręcimy się w bycie fit, trudno nam odpuścić trening czy zrozumieć, że mimo dobrej kondycji, nie powinniśmy każdej jednostki treningowej traktować jako okazji do pociśnięcia. To jest tak: teoretycznie wiemy, że trzeba odpoczywać, ale w praktyce mamy głos w głowie, który mówi: może inni muszą, ale ja nie.
No cóż, gorzka prawda, uwaga: NIE MACIE RACJI.
Niezależnie od wytrenowania, poziomu kondycji, stażu treningowego – KAŻDY potrzebuje regeneracji i odpoczynku. I katowanie siebie mega mocnymi treningami wcale nie świadczy o twojej silnej woli i motywacji, ale o tym, że… nie szanujesz do końca swojego ciała. Fizjologii nie oszukamy – regeneracja jest ważna nie tylko po to, by po prostu, po ludzku odpocząć, ale także po to, by trening rzeczywiście „zadziałał” i wywołał zmiany (a najlepiej – progres!). Tak, wiem, dla niektórych to trudne: uwierzcie mi, że ja też nie lubię wciskać hamulca, ale już zarówno nauczona doświadczeniem, jak i po prostu mając odpowiednią wiedzę o ludzkim ciele, jestem po prostu świadoma, że wcale „ciało może więcej, niż twoja głowa”. Czasami głowa mówi więcej, a ciało potrzebuje mniej. Tylko o tym się już tak nie mówi.
Czasami widzę motywujące cytaty, które mają zachęcić do wstawanie o 5 rano i robienia treningu. SUPER, jeśli kładziemy się odpowiednio wcześnie i śpimy tyle, ile potrzebujemy. Ale jeśli kładziemy się o północy lub później i zwlekamy z łóżka o piątej żeby poćwiczyć – no to przepraszam, ale to naprawdę nie ma większego sensu. W kontekście zdrowia lepiej wybrać sen – niż trening kosztem snu. Zarwane noce i regularne niedosypianie tak bardzo wpływa na nasz organizm, że ćwiczenie w żaden sposób tego nie nadrabia, a wręcz przeciwnie – może jeszcze czasami zaszkodzić, jeśli dowalimy sobie mocny i intensywny, bardzo obciążający trening.
Bywa, że czujemy się słabo, jesteśmy osłabieni, ciało daje nam znać, że trzeba zwolnić – a my na siłę ciśniemy, bo przecież odpuszczenie treningu to słabość. Jeśli twoje ciało tego potrzebuje – to decyzja o lżejszym dniu to właśnie przejaw bycia fit! Nie chodzi o to, żeby znajdywać ciągle kolejne wymówki i odpuszczać, ale o to, by zrozumieć sygnały, bo ciało naprawdę do nas MÓWI. Tylko my wiecznie nie słuchamy!
Nie dziwie się jednak, że sporo osób ma problem z takim podejściem: przez lata słyszeliśmy, że trzeba cisnąć, spalać, że potrzebujemy motywacji, że brak treningu to lenistwo. Sorry, ale nie – jeśli tego potrzebujemy, to naprawdę trzeba zaakceptować, że żadne z nas roboty. Ciało się odwdzięczy – wypoczęte i zdrowe, będzie sprawniejsze i na treningach pokaże, co naprawdę potrafi.
PO CO MI TO BYŁO?
Stało się. Na stoliku leży wielkie pudło lodów. Zjedzonych. Niby wiemy, że nic takiego się nie dzieje, że przecież jeden dzień nic nie zmienia, ale… mamy wyrzuty sumienia.
Po co mi to było? – myślimy.
Brzmi znajomo? Zatracanie się w wyrzutach sumienia i „mocne postanowienia poprawy” to też żaden przejaw bycia fit. Zdrowe życie to takie, które jest możliwe do utrzymania i które zachowuje balans – więc tak, będą się zdarzać dni, kiedy człowiek się trochę przeje, przesadzi z lodami czy nie zje warzyw. I co? I nic! Ludzie czasami jedzą dużo i żyją! Grunt to pamiętać, by po prostu wrócić na swoje zwykłe tory. Nie obcinać kalorii, nie panikować. Obiecywanie sobie poprawy, albo co gorsza – próbowanie „nadrobienia” błędów przez spalanie kalorii na treningu to krótka droga, która może prowadzić do tego, że zaczniemy tak funkcjonować i budować niezdrowe relacje związane z jedzeniem, treningami i sobą.
ZDROWIE < SYLWETKA
Czasami w ramach naszego bycia fit tak skupiamy się na celach sylwetkowych, że zapominamy trochę o tym, że bycie w formie to nie wyścig, tylko przygoda – która trwa całe życie. Nie zrozumcie mnie źle: robienie swoich treningów nakierowanych na sylwetkę jest jak najbardziej ok… jeśli bierzemy pod uwagę też nasze zdrowie w trakcie. Co to znaczy? Aby upewnić się, że oprócz ćwiczeń na pośladki czy brzuch, wplatamy też w naszą aktywność treningi mniej „spektakularne”, ale na pewno potrzebne – jak ćwiczenie mobilności, rozciąganie, treningi kondycyjne, które są świetne dla serca, treningi na całe ciało, które poprawiają sprawność i wzmacniają mięśnie. Jeśli chcemy być fit długofalowo – to najlepszy możliwy sposób, by to osiągnąć.
Czy wytłumaczenie sobie tego jest łatwe? Nie. Jeśli zazwyczaj ćwiczyliście dla sylwetki, zawsze gdzieś z tyłu głowy będzie głos, który będzie mówił, że ten trening się nie opłaca, że lepiej wybrać turbo spalanie(piąty raz w tym tygodniu)… To jednak od nas finalnie zależy, jaką podejmiemy decyzję.
Kolejna ważna rzecz to GŁOWA. A właściwie zdrowie tej głowy, czyli zdrowie psychiczne. Nawet będąc najbardziej sprawnymi osobami na świecie – jeśli zaniedbujemy nasze zdrowie mentalne, to wcale nie jesteśmy turbo fit. Dbanie o odpowiedni odpoczynek, o słuchanie swoich emocji, redukowanie stresu i zadbanie o siebie nie tylko fizycznie, ale właśnie też psychicznie jest OGROMNIE ważne, a dalej bardzo niedoceniane.
W KRZYWYM ZWIERCIADLE
Ostatnią rzeczą, którą bardzo często sobie robimy i która jest niemiła, to… język, jakim się do siebie odzywamy. Patrzymy w lustro i widzimy wady, rzeczy do naprawy, coś, co trzeba jeszcze zmienić. Nie doceniamy tego, jak rośnie nam kondycja, siła, że mniej chorujemy, że czujemy się lepiej.
Zawsze myślałam, że miłe gadanie do siebie i swojego ciała to trochę takie „pieszczenie się ze sobą” i różne czakry i uduchowione rzeczy, z którymi nie mam nic wspólnego. Ale nie do końca tak jest: nie chodzi o to, że musisz siebie kochać i musi ci się wszystko podobać, ale o to, by rzeczywiście nie być dla siebie AGRESYWNĄ OSOBĄ. Nie znęcać się nad sobą.
To jest bardzo przykre: będziemy ze sobą do końca życia, ale najczęściej to właśnie o sobie myślimy najgorzej. To nie tylko wcale nie pomaga (umówmy się: gdyby taki negatywny język działał, to już dawno osiągnęlibyśmy swoje efekty), ale też może źle wpływać na nasze wybory treningowe i żywieniowe, nie mówiąc już o tym, że po prostu jest to forma robienia sobie krzywdy. Musimy przecież być ze sobą 24/7 i jeśli przez cały ten czas wysyłamy do siebie tylko negatywne komunikaty, to… jak mamy się rozwijać i jak mamy czuć się dobrze?
Wpis pisałam bardzo spontanicznie, więc mam nadzieję, że chociaż trochę udało mi się przelać swoje myśli 🙂 Mimo ogromnego doświadczenia i sporej wiedzy, ja sama łapię się czasami na mechanizmach, które przecież znam i których jestem świadoma. Ostatnio musiałam na nowo przepracować ze sobą niektóre rzeczy – i to dla mnie kolejny dowód na to, że fit się jest na całe życie i to nigdy nie jest proces, który się kończy. Zawsze można nauczyć się o sobie czegoś nowego!