Nie wierzę, że istnieje osoba, która nie posiada słabości do jakiegoś jedzenia. Każdy z nas lubi – przyznajmy to, szczerze – coś być może nie do końca zdrowego.
Czasami mamy z tego powodu wyrzuty sumienia, ale zupełnie niepotrzebnie, bo niezależnie od tego, czy jesteś mamą trójki dzieci, uczennicą, studentem, zapracowaną osobą, trenerką fitness czy dietetykiem – jesteś też człowiekiem. Poza tym, w rozsądnych ilościach, wszystko jest dla ludzi.
To co, poprawić Wam humor i sprawić, że poczujecie się lepiej? Czas na spowiedź – oto 5 niekoniecznie zdrowych produktów, do których mam totalną słabość!
5 NIE DO KOŃCA ZDROWYCH RZECZY, DO KTÓRYCH MAM SŁABOŚĆ
Czasami mamy wrażenie, że poza nami wszyscy są idealni. Żyją dokładnie według diety, nie omijają żadnego treningu, wszystko robią perfekcyjnie – a przecież wcale tak nie jest. Poza tym w każdym zdrowym jadłospisie JEST miejsce na zachcianki. Inaczej nie bylibyśmy w stanie się tego trzymać i żylibyśmy w świecie wiecznych wyrzeczeń, a przecież nie o to chodzi w byciu fit, prawda? No właśnie.
Ja też mam swoje ulubione „grzeszki”, po które sięgam w różnych sytuacjach. Czasami po prostu, bo mam ochotę, innym razem bo się skuszę, chociaż nie powinnam (bo na przykład w jakimś tam okresie robię to za często) albo zwyczajnie po ludzku mam podły humor.
Kolejność totalnie przypadkowa.
#1 CINI MINIS
O rany. Za każdym razem jak widzę reklamę Cini minis, to muszę się powstrzymywać, żeby nie ruszyć sprintem do sklepu. Kocham te płatki chrupać… na sucho. Lubię to robić czytając książkę, oglądając film, grając w Simsy… ogólnie chyba zawsze w wolnym czasie i tylko wysoka świadomość oraz przyzwoitość mnie powstrzymuje, żeby nie jeść tego AŻ TAK często, jak bym chciała.
Staram się ich nie kupować regularnie, bo wtedy dziwnie szybko znikają z szafki. Trzy dni i nie ma paczki. Mimo to czasami sobie na nie pozwalam, najczęściej mam je w rodzinnym domu (moja mama kupuje, kiedy przyjeżdżam), albo raz na jakiś czas kupię małą paczkę, żeby nie kusiło.
#2 SEROWE CHEETOSY
Chipsy mogłyby dla mnie nie istnieć – nie kuszą mnie tak bardzo – ale chrupki to w ogóle inna bajka. Zawsze, kiedy przychodzi do mnie przyjaciółka (co wbrew pozorom niestety nie dzieje się tak często, jak bym chciała), kupujemy sobie serowe Cheetosy, te najbardziej śmierdzące 😀 i wsuwamy je oglądając film. O dziwo, inne smaki wcale mnie jakoś specjalnie nie zachwycają i też nie są dla mnie aż taką atrakcją.
#3 KINDER COUNTRY (I W OGÓLE WSZYSTKO KINDER)
Umówmy się: to naprawdę nie są słodycze z dobrym składem. Najbardziej boli mnie w ich olej palmowy. Z tego też powodu od kilku miesięcy ograniczyłam znacznie jedzenie jakichkolwiek kinderków i po trasie treningowej w marcu prawie ich nie jadłam. Co nie zmienia faktu, że raz na jakiś czas lubię po nie sięgnąć.
#4 LODY Z MCDONALDA
Można koło mnie jeść cały McZestaw i prawdopodobnie się nie skuszę, ale lody z Maca to zupełnie inna bajka. Lubię, najbardziej te zwykłe z polewą czekoladową w kubeczku. Jem je najczęściej w podróży, kiedy stajemy gdzieś na postoju samochodem. O ile same lody wpisuję w aplikację do liczenia kalorii (tak jak pozostałe „słabości” – to znaczy, jeśli aktualnie liczę kalorie, bo najczęściej robię to sezonowo), o tyle boję się sprawdzić, ile tam jest cukru. Na szczęście pocieszam się myślą, że raz na jakiś czas to naprawdę nie wyrządzi żadnej szkody.
#5 CZERWONY BARSZCZ WINIARY
W sezonie zimowym i okołoświątecznym piję go zdecydowanie za dużo. Ale ja w ogóle lubię barszcz, taki domowy też! Ale do picia zawsze wygrywa. Teoretycznie nie jest to taka zła rzecz, ale mimo wszystko przetworzona, więc ląduje na tej liście.
TO NAJDZIWNIEJSZY WPIS NA TYM BLOGU…
… i aż dziwnie się z nim czuję! Mam nadzieję, że potraktujecie go na luzie, nie obrzucicie mnie kamieniami i… podzielicie się swoimi słabościami! Jestem bardzo ciekawa, co lubicie jeść i co moglibyście jeść w dużych ilościach, gdyby nie było niezdrowe (albo po prostu „nie fit”).
Czekam na Waszą spowiedź w komentarzach! 🙂 🙂 🙂