Pytanie, na które każdy chciałby znać odpowiedź – jak często można sobie kulinarnie „zgrzeszyć” tak, żeby nie przytyć i nie zaszkodzić swojemu zdrowiu?
Nie ukrywajmy – jesteśmy ludźmi. Każdy z nas lubi sobie zjeść coś, co powszechnie jest uznawane za niezdrowe czy szkodliwe i nie ma w tym nic złego: to typowe. Jestem zdania, że przechodząc na zdrowy tryb życia, odchudzając się lub zmieniając w jakiś sposób swoje życie na zdrowsze, nie należy popadać w przesadę. Nieważne, czy pracujesz nad umięśnioną sylwetką, czy się odchudzasz, czy próbujesz przytyć lub chorujesz i dbasz o zdrowie, czy po prostu chcesz być zdrowym człowiekiem i tyle – zjedzenie raz na jakiś czas czegoś kompletnie niezdrowego, słodkiego, tłustego i tak dalej nie sprawi, że nagle cały twój wysiłek pójdzie na marne.
No właśnie. I tu dochodzimy do sedna: bo co to znaczy „raz na jakiś czas” i „zjeść trochę czegoś”? Ile to jest „trochę”? Co to znaczy „raz na jakiś czas”? Już tłumaczę.
IDEA CHEAT DAY I CHEAT MEAL
W fitnessowym świecie istnieje coś takiego jak idea „cheat day” i „cheat meal”. Co to znaczy?
Cheat day to taki dzień raz na tydzień, 10 dni, dwa tygodnie czy miesiąc, podczas którego kompletnie rzucamy swoją dietę i jemy to, co chcemy, nie patrząc na to, czy to jest niezdrowe, ile ma kalorii i tak dalej.
Cheat meal to jeden oszukany (czyli niezgodny z naszą dietą) posiłek, który sobie fundujemy codziennie, co parę dni, co tydzień i który jest naszą „zachcianką”.
Mówi się o tym, że takie „grzeszki” podkręcają metabolizm i pozwalają schudnąć jeszcze skuteczniej. Zazwyczaj to prawda: organizm, trochę „przygłodzony” dietą, musi podkręcić obroty, żeby strawić nagle większą niż zwykle ilość jedzenia. Jest to logiczne i brzmi cudownie. I właśnie dlatego, że brzmi cudownie, to ma haczyk 🙂
Bo o ile cheat meal rzeczywiście może się sprawdzić, o tyle cheat day może nam poważnie – zdrowotnie – zaszkodzić. Dlaczego?
Cheat day – szok dla organizmu!
Wyobraźcie sobie swoje ciało i swój żołądek. Od jakiegoś czasu jecie zdrowo, zmniejszyliście porcje, dbacie o to, żeby wybierać produkty, które nie mają zbyt wiele chemii. Jednym z oczywistych skutków jest zmniejszenie objętości żołądka (bo jemy mniej) i bardziej stabilny poziom cukru we krwi. I w tym momencie następuje cheat day, podczas którego ludzie zjadają często po 7-8 TYSIĘCY kalorii. Pizza, hamburger, trzy piwa, chipsy, dwa batony, czekolada… jedzą mnóstwo, bo to, co miało być tylko luźnym dniem bez spiny zamienia się w pozwolenie na wielkie obżarstwo. A to błąd. Nasze ciało wpada w panikę: żołądek jest rozepchany do granic możliwości, układ trawienny nie nadąża z obróbką (taki cheat day potrafi się trawić nawet TYDZIEŃ), poziom cukru we krwi nagle podskakuje i to znacznie, a wątroba cierpi. Tak samo, jak żołądek i jelita. Co więcej, dietetycy sądzą, że w przypadku aż takiego obżarstwa wcale nie przyspieszamy metabolizmu, a wręcz przeciwnie: nadmiar od razu odkłada się do rezerw tłuszczowych, mogąc spowodować przytycie. Po jednym dniu. Tak, ja też nie wierzyłam.
Czy to znaczy, że należy zrezygnować z cheat day?
To zależy. Jeżeli jesteś osobą rozsądną i potrafisz panować nad sobą i swoim apetytem, a w ciągu takiego cheat day nie zjesz więcej niż ok. 3500 – 4000 kalorii: masz zielone światło. Szkodliwość cheat day polega na jego niezrozumieniu: nie chodzi o to, żeby rano wstać i pochłonąć pół marketu! Chodzi o to, żeby zjeść to, na co ma się ochotę, ale rozsądnie, tzn. nie wpychać w siebie niesamowitych ilości. Dla przykładu, cheat day, który np. wygląda tak, że jecie na śniadanie kanapki z Nutellą (trzy, a nie pięć), na obiad pizzę (4 kawałki, a nie całą), w międzyczasie pochłaniacie batonika i małą paczkę chipsów, a na kolację zjadacie sobie porcję frytek/gofra/naleśniki czy coś w tym stylu – jest w porządku. To nie jest zdrowe jedzenie, ale nie zaszkodzi raz na jakiś czas, bo jecie normalne porcje, a nie porcje dla słonia. Pamiętajcie: cheat day to nie pozwolenie na obżarstwo.
Co ile stosować cheat day?
Uważam, że najczęściej raz na dwa tygodnie. Częstszy cheat day może spowodować więcej szkód, niż pożytku i mieć same negatywne konsekwencje. Jest to jednak indywidualna decyzja każdej osoby i to wy sami musicie zdecydować, obserwując swoje ciało i jego reakcje, jaka opcja będzie dla was najkorzystniejsza.
Cheat meal – dużo lepsza opcja!
Wydaje mi się – i tak też sądzi spora liczba dietetyków – że dużo lepszą opcją jest zwyczajny cheat meal, stosowany nawet codziennie. Taka taktyka stosowana jest głównie, żeby zapewnić sobie komfort psychiczny – zwłaszcza, jeśli jesteśmy osobami, które kochają słodycze/fast-foody/niezdrowe przekąski i chociaż mamy dobre chęci, to męczymy się, prowadząc zdrowy tryb życia. Istnieje jednak ryzyko, że cheat meal może zamienić się w napady – tak się dzieje u niektórych osób, które po zjedzeniu czegoś, co nie było w planie diety, nagle mówią „a, walić to wszystko” i całą resztę dnia jedzą niezdrowo.
Cheat meal – co ile i jak?
Jeżeli naszą słabością są słodycze, dobrą opcją jest jedzenie ich w ramach przekąski do 250 kalorii co drugi dzień. Taki patent przyda się na pewno osobom na diecie odchudzającej, ale także wszystkim tym, którzy po prostu jedzą zdrowo, ale też lubią kupne słodkości. Ja też go często stosuję. Zakres do 250 kcal powoduje, że nie możemy objeść się słodyczami, a taki „grzech” raz na 2-3 dni nie wpłynie w żaden sposób na nasz stan zdrowia. Starajmy się jednak mimo wszystko wybierać zdrowsze produkty: czyli raczej czekoladę, domowe ciasto lub wafelki, niż batony lub jakieś wymyślne, ekstra przetworzone chemiczne wynalazki.
Jeśli chodzi o fast-foody – tutaj z cheat mealem ograniczyłabym się do max. 1 tygodnia (a nawet lepiej by było raz na dwa tygodnie). Czyli raz na tydzień można sobie zjeść coś niezdrowego. Częstsze posiłki tego typu na pewno miałyby negatywny wpływ na nasze zdrowie… i wagę też.
Co do alkoholu (tutaj przeczytacie o tym, jaki wpływ ma alkohol na dietę, ile ma kalorii i który jest najlepszy) – raz na dwa tygodnie pity rozsądnie (czyli nie mówimy tu o 10 piwach, tylko maksymalnie 4 lub butelce wina albo kilku drinkach) nie powinien specjalnie zaszkodzić. Wiem, że niektórzy też piją co tydzień po 2-3 piwa/1 wino i też raczej nie szkodzi to ich zdrowiu oraz nie wpływa na ich wagę.
MOJE SŁABOŚCI – NA CO SOBIE POZWALAM?
Są okresy w których mam niesamowitą chęć na słodycze i są takie, kiedy nie tykam nic słodkiego przez dłuższy czas, b po prostu nie mam ochoty. W tym pierwszym przypadku stosuję się do zasady „co drugi dzień max. 250 kcal”. Czasami, jeśli jest naprawdę kiepsko, potrafię codziennie zjeść 1-2 paski czekolady. Jak widzicie po zdjęciach, nie wpływa to na moją sylwetkę w żaden sposób, nie ma też raczej negatywnego wpływu na moje zdrowie.
W ramach tych 250 kalorii najczęściej jem wafelki oblane czekoladą (strasznie je lubię, np. Prince Polo czy Grześki), Kinder country, Kinder niespodziankę, Kinder Bueno (strasznie lubię produkty Kinder) lub właśnie 2 paski mlecznej czekolady. Zawsze staram się jeść słodycze w pierwszej połowie dnia, do godziny 12.00 – wtedy są najlepiej spożytkowane przez organizm, który potrzebuje energii.
Jeśli chodzi o fast-foody: nie przepadam za nimi. Jem pizzę czy też nawet zamawiam sobie w jakiejś fast-foodowej restauracji hamburgera raz na półtora miesiąca albo rzadziej – najczęściej z okazji jakiegoś wyjścia ze znajomymi, szczególnej okazji, wyjazdu poza dom i tak dalej.
Co się tyczy alkoholu – obecnie piję albo 2 piwa na tydzień lub trochę więcej (3) na dwa tygodnie.
JEDNA ZASADA
Pamiętajcie o jednym – lepiej pozwolić sobie na grzeszki częściej, ale z głową, niż obżerać się bez rozsądku. Tu nawet nie chodzi o waszą wagę, ale o wasze zdrowie. Nie dajcie się też zwieść krzyczącymi z każdego portalu tekstami, że żeby wyglądać zdrowo i szczupło, trzeba sobie wszystkiego żałować i ciągle nie dojadać – to błąd! Umiar jest najzdrowszym rozwiązaniem. Naprawdę. A jeśli mi nie wierzycie – poczytajcie o ortoreksji.
Dziękuję za ten post ! Zjadłam dzisiaj batonika i pączka, ale stałam nad półką ze słodyczami z 10 min, zastanawiając się czy wziąć czy nie.. aż musiałam głupio wyglądać 😀 Dzięki temu wpisowi nie będę mieć wyrzutów sumienia, jak od czasu do czasu zjem coś słodkiego 🙂
A jeszcze mam jedno pytanie.. jak bardzo popcorn do mikrofali jest niezdrowy ? Miałaś okazję kiedyś się przyjrzeć ? Bo bardzo go lubię i jem go dosyć często.. ot tak pochrupać coś do filmu albo do poczytania..
Pozdrawiam :))
Możesz też sama przygotować popcorn, na patelni – trochę oliwy, na to ziarna, *pop* *pop* pod pokrywką i gotowe 🙂 Na pewno mniej soli i innych badziewi 🙂
U mnie się zawsze robiło popcorn w garnku – ok. 0,5 cm oleju na dno (średnica garnka to ok. 30 cm i wysokość 40 cm) i do tego pół paczki kukurydzy. To była wersja na kilka osób ^^ Tylko na garnek trzeba uważać, bo popcorn na dnie może się łatwo przypalić i ciężko jest go odczyścić, więc lepiej używać takiego spisanego już na straty.
Nic nie jest w stanie zastąpić mi radości związanej z przytrzymywaniem pokrywki żeby popcorn nie uciekł 😀
Właśnie czytałam dwie skrajne opinie na temat popcornu. Z jednej strony nie jest on taki kaloryczny jak inne przekąski i taki niezdrowy, z drugiej zaś słyszałam, że bardzo długo i kłopotliwie się trawi, męcząc nasz żołądek. Musiałabym więcej o tym poczytać, żeby Ci obszerniej odpowiedzieć na to pytanie 🙂
No ja właśnie też czytałam i słyszałam różne opinie… A uwielbiam popcorn, zdecydowanie bardziej niż resztę przekąsek, więc bardzo bym chciała, żeby się okazał całkiem ok 😛
Z każdym kolejnym wpisem na Twoim blogu stwierdzam, że jesteś świetna! Taka normalna! Nie popadasz w paranoje, ortoreksję itd. tylko świadomie kroczysz swoją 'fitdrogą’. Ja mam czasem jakieś grzeszne dni ale ostatnio nawet się trzymam 🙂
Dziękuję! Bardzo się z tego cieszę. Chcę być zdrowa i sprawna, ale nie za cenę jedzenia tego, czego nie lubię, rygorystycznych zakazów i tego typu rzeczy. Wtedy taki tryb życia jest też po prostu łatwiejszy 🙂
Opis cheat day to dla mnie niezłe kombo, chyba bym nie była w stanie nawet tyle zjeść (może z powodu niechęci do chipsów).
Ale dobrze jest sobie dać czasem rozgrzeszenie, żeby nie mieć wyrzutów sumienia podczas jakichś wyjątkowych imprez :). Kiedyś potrafiłam się tym strasznie przejmować, bez sensu.
Nie można się tym przejmować, wszystko jest dla ludzi, a od jednej czy dwóch rzeczy, nawet co drugi, trzeci dzień (jedzonej z umiarem) świat się nie zawali. 🙂 Dobrze, że już się tym tak nie przejmujesz 🙂
A ja się cały czas zastanawiam, jak to jest z pizzą- mówi się, że należy do fast foodów, ale przecież domowa pizza np. że szpinakiem, albo z warzywami i kurczakiem może być bogatym w wartości odżywcze posiłkiem i nie jestem w stanie wrzucić jej do jednego wora z hamburgerami i uciekającymi tłuszczem frytkami
Taka domowa pizza ze zdrowych składników to raczej nie fast-food, a pełnowartościowy obiad 🙂 Ja kiedyś wrzucałam przepis na pizzę ze spodem z kalafiora:
https://www.codzienniefit.pl/2014/09/pizza-na-ciescie-kalafiorowym-zdrowy.html
Przy dobrze wyregulowanym poziomie insuliny we krwi wielki apetyt, w sensie niepohamowany, na słodycze wyłącza się praktycznie samoczynnie. Zawsze byłam wielką miłośniczką słodkiego, nie byłam w stanie się powstrzymać jeśli coś koło mnie leżało. Teraz ze słodkiego to gorzka czekolada, czasem codziennie, czasem raz na kilka dni. Inne rzeczy mogą dla mnie nie istnieć, zamulają mnie. Czasem jadam lody, ale rzadko. Kebabów i innych podobnych nie jadam wcale (dieta bezglutenowa) i nie brakuje mi tego ani trochę. Moje cheat meal’e to alkohol raz w tygodniu, czasem (ale bardzo rzadko) chipsy, kanapka z serem i majonezem, bardzo rzadko jakiś baton… Dziwna jestem generalnie 🙂
Ja właśnie za orzechami nie przepadam. Co do słodyczy, nie potrafię już jeść batonów i tego typu rzeczy – są dla mnie za ciężkie, za duże, za słodkie. Potrafię sobie odmówić słodyczy, jeśli coś leży, ale i trak najczęściej zdarza mi się je jeść, kiedy… siedzę sama w domu i nie robię nic zajmującego. To raczej nawyk, niż prawdziwa ochota na słodkie. 🙂
ja raczej zdrowo się odżywiam, ale jeżeli mam ochotę lub akurat jest okazja nie odmawiam sobie. oczywiście nie napycham się do oporu, bo to już nie tyle łakomstwo co moim zdaniem oznaka chorobowa. nie planuję cheat mealów i cheat dayów, bo nie każdą okazję jestem w stanie przewidzieć i nie mam pojęcia kiedy akurat będę miała ochotę.
U mnie planowanie cheat mealów nie wychodzi, wolę właśnie jak ty, zjeść coś wtedy, kiedy najdzie mnie ochota 🙂
Super, że dzielisz się swoimi słabościami. Jesteśmy tylko ludźmi a obok zdrowej sylwetki ważne jest zdrowie i komfort psychiczny, o czym piszesz. U mnie nie sprawdza się jedzenie słodyczy codziennie, nawet w małej ilości. Mam wtedy wyrzuty sumienia. Fast foody jem sporadycznie. Raz na miesiąc lub rzadziej. Nie praktykuję cheat day, jedynie cheat meal, ale nie wyznaczam konkretnej częstotliwości. Jem kiedy mam ochotę. Jednak staram się żeby nie było to kilka razy w tygodniu. Taki układ sprawia, że czuję się komfortowo bo ani nie mam wyrzutów sumienia, a też korzystam. 🙂 Wyjątek stanowi dzień przed zawodami lub dzień zawodów… 🙂
Im dłużej jem zdrowo, rezygnując z fast foodów i słodyczy, tym trudniej jest mi pozwolić sobie na małe grzeszki. Tak, tak – trudniej się skusić, a nie trudniej powstrzymać. M namawia mnie na pizzę, a ja zamiast zgodzić się z czystym sumieniem, odmawiam, bo „przez tydzień jadłam kurę z ryżem, to jeszcze wytrzymam i nadal będę jeść tylko kurę z ryżem”. A w głowie huczy ta zachcianka, że pizza, że czekolada, że on chrupie czipsy przy serialu, a ja topię się w produkowanym przez ślinianki morzu śliny, ale nie, nie, NIE zjem ani jednego czipsa.
Ludzie, róbcie sobie cheat day czy cheat meal, bo Wasz organizm oszaleje od jedzenia wyłącznie zdrowych rzeczy. Jeszcze nabawicie się ortoreksji! 😛
Zjedz tą pizzę.
Zjadłam! Dziś w plenerze!
Moim zdaniem pojęcie 'cheat meal’ jest obecnie nadużywane do określania zachcianek raz na jakiś czas. Dotyczy przecież głównie kulturystów, którzy są na redukcji przed zawodami, i moim zdaniem niech tak zostanie:) Ale to moja opinia, jakaś wyczulona jestem może;)
Myślę, że to chyba kwestia indywidualna, ludzie zaczerpnęli ten termin, żeby właśnie jakoś nazwać te odstępstwa od diety 🙂
Ja mam o tyle dobrze, że nieszczególnie ciągnie mnie do słodyczy, więc wystarczy, że raz w tygodniu pozwolę sobie na drobną zachciankę, taką jak na przykład pełnoziarniste ciastka bądź lody i mam o wiele większy komfort psychiczny. Generalnie nie jem fast foodów, gdyż nigdy za nimi nie przepadałam; jeśli jednak już trafi się okazja, zwykle podczas wyjścia ze znajomymi lub w podróży, lubię sobie na nie pozwolić. Najważniejsze to nie popadać ze skrajności w skrajność; kiedyś znacznie łatwiej było mi nie jeść „niedozwolonych” rzeczy, niż skubnąć ich tylko troszkę. Teraz jednak staram się trzymać zasady złotego środka i muszę przyznać, że żyje mi się z nią o wiele lepiej 🙂
Ja też miałam moment, w którym niejedzenie niezdrowych rzeczy było dla mnie łatwiejsze, niż jedzenie małych ilości. Teraz potrafię zjeść tyle, ile trzeba i nie przegiąć.
Żałuję, że nie trafiłam do Ciebie wcześniej. Ile razy rzucałam dietę, bo sięgnęłam po coś „niedozwolonego” albo ile razy rezygnowałam z ćwiczeń, bo odpuściłam już sobie jeden trening!
Marta, a co powiesz o takiej hybrydzie jak cheat dinner? Od jakiegoś czasu to stosuję i w sumie nie wiem, czy dobrze na tym wychodzę, czy nie. To znaczy, raz w tygodniu planujemy obiad, który jest niezdrowy (prowadzę jadłospis na cały tydzień i staram się bilansować potrawy). Niezdrowy = najczęściej tłusty, czyli jakieś frytki, nuggetsy, ostatecznie idziemy na kebaba lub do Gruzina 😉 Resztę posiłków jemy zdrową i zbilansowaną, słodycze w wersji zdecydowanie okrojonej. Chyba nie powinno to wpłynąć jakoś mocno na zdrowie i wagę? Dodam, że chcę zacząć redukcję, i zastanawiam się, czy to przypadkiem nie będzie decydowało o tym, że waga stanie w miejscu.
Dzięki za odpowiedź 🙂
Bardzo fajny post:) Własnie trafiłam na Twojego bloga i sobie tak przeglądam… brakowało mi na wielu blogach o zdrowym stylu życia właśnie takiego typu rozsądnego podejścia, jakie prezentujesz. Ja akurat mam z natury całkiem przyzwoity metabolizm, dlatego wszelkie diety, gdzie słodycze czy fast foody były kompletnie zabronione powodowały, że z czasem tak czy siak zjadłam pizzę (ja akurat strasznie ją lubię), a potem czułam, że złamałam jakąś ważną zasadę. Fajnie, że przypomniałaś mi, że raz na czas jest ok:)
A cheat week? 😉 Podejrzewam, że chudnę przez to wolniej, ale… spadło mi już dziesięć kilogramów…
W weekendy pozwalam sobie na więcej, ale bez obżarstwa – nie jem chipsów, późno w nocy (przy filmie) sałatki albo białko, czasami zdarzy się fast food (raz na miesiąc, najczęściej pizza, bo to chyba najzdrowsza opcja). Zamiast piwa wino. Obiady domowe więc pewnie średnio zdrowe… To ma duży wpływ na moje zdrowie?
Przy okazji (jak na osobę, która nienawidziła aktywności fizycznej) dużo ćwiczę a i w weekend – gdy nie mam możliwości – staram się chociaż rozciągnąć.
Co ma do rzeczy „nie jem wieczorami” Organizm jest tak zbudowany, że masz jest te ok 2000kalorii zaleznei od wagi/wzrostu, nie wazne , kiedy byle w podobnych odstepach czasu, moze byc i w nocy. nie ma bajek ze jesz w nocy czy w dzien… bujdy dla dzieci albo reklam i srodkow z aptek dla debili..
O! Dzięki za tego posta. Ja właśnie jestem na etapie szukania odpowiedzi na moje pytanie – czy zjedzenie jakiegoś syfu raz na jakiś czas albo zastąpienia posiłku w diecie poprzez sushi (uwielbiam suuuushiii) = zawalenie całej diety? Bo wiele ludzi, dietetyków uważa, że tak. Ja natomiast dostaję szału, jak mi się chcę, a nie mogę, bo chciałabym wreszcie schudnąć (a nie mogę, mimo drugiej dietetyczki i drugiej diety od niej, teraz eksperymentujemy z wykluczaniem glutenu, na który nie jestem uczulona – w sensie nie konam, nie boli mnie brzuch; jedyne to, co obserwowałam, to wzdęcia po różnych produktach). No bo nawet jeśli lecą mi obwody (na ostatniej wizycie kontrolnej tak mówił centymetr), to przecież kiedyś waga też musi się ruszyć (a może nie musi? Tak, ćwiczę, 3 razy w tyg obecnie, trening obwodowy z niewielkim obciążeniem bo testuje ile wytrzyma kolano po rehabilitacji – pocę się i trzęsę jak galareta). No i szlag mnie trafia na myśl, że odstępstwo od rozpiski oznacza klęskę totalną i że 'to na pewno od tych dwóch kawałków pizzy w ciągu miesiąca nie mogę schudnąć’ (to apropos tego tycia w jeden dzień – kiedyś 2-3 miesiące treningów i pilnowania talerza zaprzepaściłam w 2,5 tyg zajadając stres…).
Więc mogę to sushi czasem, zamiast jakiegoś posiłku w diecie, czy nie mogę?
Moim zdaniem – tak! Ja też raz na jakiś czas jem sushi, czy jem coś niezdrowego. Jeden dzień nie nma wpływu, jeśli podczas reszty trzymamy się zdrowej diety 🙂
Sushi jest niezdrowe? Pierwsze słyszę. A Japończycy tacy szczupli.
Lubię cię czytać, ponieważ czuję się podbudowana. Okazało się, że idealnie stosuje się do twojej taktyki ze słodyczami, mam ten problem, że na wiosnę, lato nie potrzebuje słodycze, wystarczają mi świeże owoce, ale jesień matko! potrzebuję czekolady i nie znając tej taktyki z cheat meals właśnie ją stawałam! Pozwalam sobie od początku tej lipnej aury na czekoladę mleczna z truskawkami, lub gorzką z malinami z wedla(jakoś bardzo mi przypadły obie wersje do gustu, może dlatego, że brakuje mi owoców a tu je czuję) jem ja na pół z mężem co jeden dwa dni i wychodzi to właśnie 250 kcal na osobę..ale czułam się winna nawet przestałam się ważyć bo boję się co zobaczę..teraz widzę, że instynktownie mądrze postępuje. 🙂 Dzięki za rady są bardzo dobre 🙂
Jak ja Cię lubię za tę normalność <3
1400 to zdecydowanie za mało, zwłaszcza, jeżeli ćwiczysz COKOLWIEK
Ja się przyznam, że od jakiegoś czas odnalazłam własny złoty środek na ten dzień. Nazywam go RESET DAY, a nie cheat day, bo bardziej czuję, że całkowicie resetuję mój „zdrowy licznik” i dobrze się bawię. W zależności od okoliczności robię go co 30 do 50 dni i wtedy jem do 5tys kalorii. Po dwóch dniach normalnego jedzenia wszystko wraca do normy. 😀 Brzmi to śmiesznie, ale ja lubię sobie czasem tak pojeść, że czuję, się lekko przyciężko. Takie życie :D. A jeśli mam przed sobą święta (czyt. dwa dni bez liczenia makro całkowicie- bo kto liczy w święta?! :D) to ok 40-60 dni czekam z takimi dniami. Zresztą oprócz tego mam jeszcze słodką niedzielę, czyli co niedzielę lub co drugą niedzielę jem sobie „ponadprogramowy” deser czyli kawałek ciasta, batonik, nawet czasem całą czekoladę. 🙂 Wolę wersję co drugi tydzień- wtedy jem domowy obiad, a inne niedziele wszystko się w makro wlicza i też się takie cuś mieści. :P. Batoniki musli/dobra kaloria/nature bar/lody po prostu wliczam jeśli mam na nie ochotę – powiedzmy że nie do końca liczę je jako słodycze. XD
Codziennie staram się jesc max 1800kcal, jeśli dzisiaj jedząc słodkie rzeczy dobiłam do tego limitu i nie zjem nic więcej to czy przytyje?
Jejku, ja jestem na diecie niespełna 5 dni, a już schudłam ponad 2 kg, nie cwiczyłam narazie tylko jeden dzien, czy moja utrata wagi jest zbyt szybka?