Z lubieniem siebie jest jak z rutynowymi badaniami i odpowiednią dawką snu. Niby wszyscy wiemy, że powinniśmy to robić, każdy z nas zdaje sobie sprawę, że to ważne i zdrowe, ale koniec końców – w praktyce bardzo często kompletnie nam to nie wychodzi.
Dlaczego, cholera, tak trudno jest nam zaakceptować swoje ciało?
SŁOWA TO JEDNO, A TWOJE SPOJRZENIE TO DRUGIE
Teraz szczerze: przecież wszyscy już słyszeliśmy te gadki o samoakceptacji. Nie raz, nie dwa, nie trzy i nie dziesięć. To nie jest nic nowego. Wszyscy wiedzą, że powinniśmy swoje ciało lubić. Chociaż trochę. Nie wymagać za dużo, nie oczekiwać bycia perfekcyjnym, nie dążyć do ideału…
… Ale potem patrzymy w lustro i nagle te rozsądne i racjonalne myśli jakoś do nas nie docierają.
Niby wiemy, że ciało się zmienia w ciągu miesiąca, że czasami są gorsze dni, że nie można być chodzącym ideałem, ale gdzieś tam w głowie jest myśl: „a może jednak powinnam wyglądać lepiej? Szczuplej? Bardziej fit? Mieć pełniejsze kształty?”. „Wymagać od siebie więcej?”.
Dlaczego, do cholery, tak trudno jest spojrzeć w lustro i powiedzieć: dobrze wyglądam, lubię siebie, jest naprawdę okej?
PERFEKCYJNE CIAŁA
Może to jest takie trudne, bo ciągle bombardujemy się idealnymi obrazkami? Porównujemy do trenerek fitness, do zawodniczek bikini, do gwiazd, piosenkarek, modelek, instagramowych sław?
Nic dziwnego, że spoglądamy na siebie krytycznie, jeśli codziennie oglądamy idealne ciała w idealnym otoczeniu i jakoś umyka nam, że wiele na tych zdjęciach zależy od pozy, światła, zawodu osoby, która jest na zdjęciu czy… programu graficznego.
Ale przesadziłabym, gdybym powiedziała, że wszystko to wina social mediów. Bo przecież nie jest.
Przed Facebookiem, Instagramem i internetem też lubiłyśmy się porównywać: do gwiazd telewizyjnych, kinowych, piosenkarek czy modelek.
Teraz są modne wystające pupy, a wcześniej – mega płaskie brzuchy, przerażająca wręcz chudość czy kobiece kształty.
„Ideał” się zmienia… tylko nasze wymagania co do siebie są ciągle wysokie. Często za wysokie i niemożliwe do osiągnięcia.
ZA DUŻO W UDZIE, ZA MAŁO W PIERSIACH – CIĄGLE COŚ JEST NIE TAK
Zawsze nam coś nie pasuje. Zauważyliście? Nawet jak już coś tam w sobie polubimy, to jest inna rzecz, która wymaga „dopracowania”. A to udo jest za grube, brzuch za mało płaski, piersi mogłyby być większe. I co najlepsze: tak się skupiamy na naszych „brakach” i ‘wadach”, że nie zauważamy i nie doceniamy tego, co jest w nas fajne.
Bardzo to smutne.
Ostatnio na jednym z moich treningów podczas robienia wspólnych zdjęć jedna z dziewczyn zasłoniła ręką swój brzuch i pod nosem powiedziała coś w stylu: „mam nadzieję, że nie będzie tak widać mojego grubego brzucha”. Szczęka mi opadła – dziewczyna była bardzo szczupła i zgrabna, miała nogi do nieba, ale kompletnie zdawała się tego nie dostrzegać, bo zafiksowała się na punkcie swojego brzucha (który, swoją drogą, obiektywnie wcale nie był gruby!).
I tak to już z nami jest. Zamiast skupić się na zaletach – fiksujemy się na wadach. Zamiast podejść do siebie z większą dozą sympatii – traktujemy się bardzo surowo. Brzuch, który u innych jest dla nas ok, w naszym ciele przeszkadza. Nogi w tym samym rozmiarze u koleżanki są ładne, ale już u nas – stanowczo za grube.
Gdybyśmy tylko przelali chociaż procent tej energii marnowanej na nielubienie siebie i wiecznie niezadowolenie z własnego wyglądu na znalezienie czegoś pozytywnego, co nam się podoba – nasza samoocena skoczyłaby o sto punktów.
No ale gdzie tam. Przecież tego nie zrobimy.
SAMOAKCEPTACJA – TEGO NIE DA SIĘ NAUCZYĆ W JEDEN DZIEŃ
Jeśli kliknęłaś albo kliknąłeś w ten artykuł, żeby poznać magiczny sposób na samoakceptację – mam złą wiadomość. To nie jest coś, czego można nauczyć się w jeden dzień: a przynajmniej ja tak uważam.
Daleka jestem od tego, żeby wieszać na lustrze pozytywne afirmacje i liczyć na to, że jak codziennie rano sobie przeczytam, że jestem piękna, to mi to coś pomoże (chociaż oczywiście jeśli komuś pomaga – to bardzo się cieszę).
Samoakceptacja to – niestety – proces. To próba wysłuchania głosu rozsądku, a nie tego, co ci siedzi w głowie i mówi: „mogłabyś wyglądać lepiej”.
To próba znajdywania zalet i skupiania się na nich bardziej, niż na wadach.
Wreszcie – to akceptacja tego, że może coś nie wygląda tak, jak byśmy chcieli, ale możemy popracować nad tym, żeby to zmienić czy polubić, a nie bezsensownie nienawidzić.
Ja nie mówię, że to łatwe, przyjemne, że przyjdzie z dnia na dzień. Potrzeba na to czasu, ale żeby cokolwiek się zmieniło – musisz zacząć od dania sobie szansy.
I to wszystko, chociaż brzmi bardziej banalnie, niż wierszyki w książeczkach dla dzieci, wcale nie jest łatwe. I ja to wiem. Ale czy wyobrażasz sobie spędzenie całego życia z lokatorem, którego nienawidzisz?
Ja też nie. A przecież ze sobą będziesz do końca. Chociaż dlatego warto byłoby podać sobie przyjazną dłoń. Może nie zawsze się dogadujecie, może nie wszystko wygląda idealnie, ale wiesz co? Chrzanić to. Ideały nie istnieją.
Za to Ty owszem. Więc warto chociaż trochę popracować nad tym, żeby to odbicie w lustrze polubić.