Ćwiczenia i diety opanowały świat. To fakt. Jako trener bardzo się z tego cieszę. Z niepokojem jednak obserwuję pewne fit trendy, które przejęły nad nami kontrolę i… najzwyczajniej w świecie się z nich wypisuję. Narka, papa – ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
CIAŁO, CIAŁO, CIAŁO
Ciało. W wielu miejscach online i offline wszystko kręci się wokół ciała: tego, by mieć jak najmniejszą talię, jak największą pupę i jak najbardziej widoczne mięśnie brzucha. O ile rozumiem, że wygląd czy chęć jego zmiany może być dla niektórych osób głównym czynnikiem motywującym, o tyle skupianie się tylko na tym może być niezdrowe. To właśnie głównie z pogoni za piękną sylwetką kobiety (i mężczyźni też) zaczynają wpadać w zaburzenia odżywiania czy uzależnienie od ćwiczeń. Bardziej prawdopodobne jest też, że zaczną stosować restrykcje żywieniowe po to, by mieć płaski brzuch, a nie po to, by biegać szybciej. Poza tym, razem z pogonią za „idealnymi kształtami” często idą niezdrowe mody – dotyczące jedzenia, treningów czy akcesoriów (jak np. aktualnie gorsety, których nie jestem fanką czy kiedyś owijanie się folią, które było bezsensowne).
Pogoń za perfekcyjnym ciałem może też powodować zaburzone poczucie własnej wartości czy kompleksy, zwłaszcza teraz, kiedy jak grzyby po deszczu powstają perfekcyjne profile, do których staramy się dążyć. Zapominamy też w tej pogoni o tym, że każdy z nas ma inną budowę i inne predyspozycje, co może znacznie wpływać na nasz wygląd i to, co jesteśmy w stanie z nim osiągnąć.
Co więcej: prawie wszystkie wiadomości, które dostaję od osób, które przestają sobie radzić z jedzeniem czy treningami (jedzą za mało, nie potrafią wyluzować, nie mogą zrobić sobie dnia wolnego, bo czują wyrzuty sumienia) – są od ludzi, którzy zafiksowali się na punkcie tego, jak wygląda ich ciało. A ciało ma przecież to do siebie, że czasami się zmienia mimo naszej diety i treningów – zwłaszcza u kobiet!
Nie zrozumcie mnie źle: nie potępiam osób, których jedyną motywacją jest ciało. To w porządku – ja też lubię dobrze wyglądać. Też mam do swojego ciała czasami zastrzeżenia. Natomiast warto zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie mogą czyhać na nas, jeśli to nasz jedyny cel. Ja nie chcę brać udziału w takim wyścigu i świadomie wysiadam z tego pociągu. Po prostu.
DIETY OGRANICZAJĄCE SKŁADNIK X
Niezależnie czy to węglowodany, tłuszcze czy może konkretne grupy produktów – nie przemawiają do mnie żadne diety eliminacyjne, chyba, że są stosowane przez osoby, które muszą je stosować (są chore, mają alergie, nietolerancje). Poza tymi przypadkami, jestem zdania, że najlepsza dieta to taka, która po pierwsze – jest dostosowana do konkretnej osoby, a po drugie – nie jest z kosmosu. Żywienie musi być tak skonstruowane, żebyśmy mogli się trzymać tych zasad całe życie bez żalu, że coś nas omija. Ja nie mam „cheat posiłków” – jak mam ochotę na coś „zakazanego” to po prostu to jem, pamiętając o tym, żeby nie przesadzać.
Parę lat temu stosowałam i „cheat posiłki”, i ograniczanie podaży danych makroskładników, i rezygnację z czegoś tam albo tamtego i w żaden sposób to nie pomagało, a wręcz przeciwnie – sprawiało, że ciężko było mi wytrwać w zdrowym jedzeniu, mimo tego, że to lubię. Obecnie od ponad 2 lat jem intuicyjnie, czasami kontroluję porcje, jeśli mam okres, w którym trochę przesadzę i myślę, że to najlepsze, co można zrobić, by nie zwariować, a jednocześnie żyć zdrowo… i przyjemne. Moja waga od lat utrzymuje się na podobnym poziomie z tendencją do spadania w okresie wiosenno-wakacyjnym i tycia w okresie jesienno-zimowym (wahania nie przekraczają raczej 2 kilogramów). I wynika to tylko z tego, że gdy jest ciepło, biegam na dłuższe dystanse i poruszam się rowerem, więc moje zapotrzebowanie rośnie. Jem wtedy więcej, ale i tak zazwyczaj chudnę.
Często dostaję pytania – „czy nie przytyję od jednego batonika?”, „czy po 3 tygodniach diety mogę zjeść 2 paski czekolady?”, „czy mogę zjeść banana na noc?” – i jest mi aż smutno. Smutno, bo ile takie osoby wytrwają na diecie, bojąc się jeść czegokolwiek, co nie jest uważane za „zdrowe”? Albo „zdrowe aktualnie”, bo przecież obecnie mamy tyle trendów, które mówią nam, co można, a czego nie można… cieszę się, że węglowodany powoli przestają być takie złe, bo ludzie robili sobie naprawdę dużą krzywdę, ograniczając je do minimum bez kontroli ze strony specjalisty.
Jem zdrowo i staram się odżywiać moje ciało, ale nie chcę, żeby moje zasady żywieniowe były dla mnie wyrzeczeniem. I nie są.
JEDNA SŁUSZNA SYLWETKA
Nasze ciała są inne. Jedni są wyżsi, drudzy są niżsi, są dziewczyny z wąską talią i szerokimi biodrami albo nogami jak dwa kijki i okrągłym brzuszkiem. Mam czasami wrażenie, że ostatnio w fitness świecie istnieje presja wyglądania w określony, konkretny sposób, podczas gdy… nie wszyscy jesteśmy w stanie takie wymagania spełnić. Bycie fit czy inaczej mówiąc, bycie wysportowanym, zdrowym, „w formie”, niekoniecznie będzie oznaczało to samo u każdej osoby. Sylwetki trenerek będą masywniejsze i chudsze w zależności od ich predyspozycji – a nie zawsze od ich treningu. Dużo da się zrobić za pomocą żywienia i odpowiednich ćwiczeń, ale niektórych rzeczy się nie przeskoczy.
Ostatnio na profilu jednej z moich dobrych koleżanek, pod jej postem o tym, że jak siada to też ma fałdki, a jest trenerem, pojawił się bardzo wredny komentarz o tym, że w takim razie jest złym trenerem, skoro nie potrafi u siebie „wyhodować kaloryfera”. To bzdura! I to bardzo krzywdząca. Dwie kobiety o tym samym procencie tkanki tłuszczowej będą wyglądały inaczej. I już. Jedna będzie wyglądała bardziej „okrągło”, a druga bardziej „sportowo”. Jeżeli trenerka ma duże predyspozycje do niskiej masy ciała, to trudno będzie jej osiągnąć wygląd kulturystki. Jeżeli ma tendencję do odkładania się tkanki tłuszczowej na brzuchu i szczupłych nóg, to będzie zazwyczaj widać tę różnicę.
Chciałabym, żeby w naszym internecie zadziało się to, co powoli dzieje się w USA – akceptacja kobiet o różnej figurze. Każda z nich jest piękna! Nie trzeba mieć określonej ilości centymetrów w udzie czy brzuchu. Dlatego ja z porównywania się do jakiegoś kanonu obecnego piękna także się wypisuję.
CHCĘ BYĆ PO PROSTU ZDROWA I SPRAWNA
I to wszystko. Niczego więcej mi do szczęścia nie trzeba – chociaż dojście do takiego momentu wcale nie było ani oczywiste, ani proste. 🙂