Pełna sala ćwiczących ludzi, bardzo energiczni instruktorzy, niesamowita dawka motywacji i pięciogodzinny trening -tak właśnie spędzałam ostatnią sobotę.
W sobotę, 7 czerwca byłam na warszawskim Służewcu na wielkiej imprezie dla ludzi kochających sport- Reebok Fitness Camp. Wydarzenie trwało osiem godzin, zaliczyłam pięć treningów, wypiłam jakieś 5 litrów płynów i…
BYŁO NIESAMOWICIE!
Na początku podchodziłam do wszystkiego z dystansem, bo nie byłam pewna, czy obecność kilkuset ludzi wpłynie na mnie raczej motywująco, czy pesząco. Poza tym – szybko przywiązuję się do treningów i instruktorów, więc miałam wątpliwości, czy zajęcia prowadzone przez kogoś innego niż moje ulubione prowadzące z siłowni mogą mnie zadowolić.
Dodatkowo w sobotę obudziłam się z okropnym bólem gardła, gorączką i kiepskim samopoczuciem. Nic, tylko ćwiczyć!
A jednak mi się podobało.
Kiedy obudziłam się z przeziębieniem, byłam załamana – zapisałam się na kilka treningów i myśl o tym, że miałabym je ominąć, była strasznie przykra. Na szczęście nafaszerowałam się lekami z paracetamolem (nie róbcie tego w domu) i dość szybko poczułam się na tyle dobrze, że spokojnie mogłam udać się na Służewiec.
A tam…. coś niesamowitego -po pierwsze, trzy wielkie strefy treningowe: dwie w namiotach i jedna na świeżym powietrzu. Oprócz tego MNÓSTWO ludzi w kolorowych, sportowych strojach z uśmiechami na twarzy. I taka atmosfera wielkiej motywacji i entuzjazmu do tego, żeby ćwiczyć – ci ludzie rwali się do tego, żeby się trochę spocić 🙂
Chciałam dobrać program pod swoje cele, więc od razu zarezerwowałam sobie zajęcia – wybrałam trening funkcjonalny, body pump (trening ze sztangami), Reebok Interval Training (cardio – interwały), More Than Stretch (porządne rozciąganie) i bodybalance (połączenie jogi z pilatesem).
Na wejściu każdy z nas dostawał pakiet startowy – worek, baton owsiany, butelkę z Powerradem i matę do ćwiczeń.
Oprócz tego wszyscy dostali bransoletki ze swoim numerem – dzięki temu można było w ogóle wejść na zajęcia, na które wymagana była rejestracja.
Pierwszy był trening na świeżym powietrzu – trening funkcjonalny. Prowadziło go aż trzech trenerów – każdy z nich pokazywał swój układ, który powtarzało się przez jakiś czas. O ile pierwsze dwa nie sprawiały mi problemu, o tyle przy trzecim układzie trochę się irytowałam, bo nie potrafiłam zapamiętać dwóch ruchów, co kompletnie wybijało mnie z rytmu.
TRENING NR 1
Trening funkcjonalny. Układy polegały ogólnie na przysiadach, wykrokach, zakrokach, burpees, deskach i innych podstawowych ćwiczeniach fitness. Złączone w jedno dawały kopa i potrafiły nieźle zmęczyć, zwłaszcza, że był niesamowity upał – ten trening zdecydowanie dawał popalić!
TRENING NR 2
Drugi był Body Pump– trening ze sztangami. Bardzo przyjemny – ja ogólnie lubię strasznie ćwiczenia siłowe, więc to była dla mnie czysta przyjemność. Dla moich mięśni też, zwłaszcza momenty, kiedy już, już myślałeś, że jest koniec, i wtedy prowadzący kazał ci zrobić jeszcze pulsowanie. Bolało, ale było warto!
TRENING NR 3
Trzecim trening, który wybrałam to Reebok Interval Training. To były typowe interwały – raz bardzo szybkie ćwiczenia, raz trochę wolniejsze, wszystkie zmontowane w jeden układ do muzyki. W pewnym momencie poczułam się naprawdę zmęczona (i chora) i chciałam przestać, ale kiedy zobaczyłam, że jakaś setka (!) ludzi dalej jedzie z koksem, nie mogłam się zatrzymać. Obecność innych strasznie działa na ambicję i motywację – aż się zastanawiam, czy nie znaleźć sobie koleżanki do treningów. 🙂
TRENING NR 4
Kiedy zobaczyłam More than stretch na harmonogramie, wiedziałam, że muszę na to iść. To było oczywiste – po trzech mocniejszych treningach nie ma nic lepszego niż rozciągnięcie zmęczonych mięśni i wyluzowanie. Nie chcę kłamać, ale wydaje mi się, że dzięki tym zajęciom nie miałam zakwasów na następny dzień.
Poza tym, uświadomiłam sobie, że jestem dalej sztywna jak jakiś drewniak. Znowu.
TRENING NR 5
Na zakończenie wyczerpującego dnia – Body Balance, czyli pilates i joga w jednym. Wiem, że większość osób traktuje pilates bardzo po macoszemu, ale trening tego typu działa cuda na nogi, brzuch… w sumie to na wszystko. 🙂 Zajęcia były prowadzone na świeżym powietrzu przez dwie instruktorki i były bardzo relaksujące. Idealne zakończenie całego wydarzenia. 🙂
REEBOK FITNESS CAMP
Czy jadę za rok? NA PEWNO. Było niesamowicie! Wyszłam stamtąd zmęczona, ale pełna energii i cała w uśmiechach 🙂 Nie sądziłam, że osiem godzin może mnie AŻ TAK zmotywować do dalszych treningów i robienia tego, co lubię.
Jeżeli zastanawiacie się, czy RFC to impreza dla was – prawie na pewno tak! Nieważne, czy macie super kondycję, czy dopiero zaczynacie ćwiczyć – na Służewcu znajdywały się i takie, i takie osoby. Byli ludzie, którzy co chwilę musieli robić sobie przerwę na oddech, a byli też tacy, którzy cisnęli do końca i nie widać było po nich zmęczenia.
Fotografie Patryk Kruk
Wpis powstał w wyniku współpracy z marką Reebok.