Zdrowa dieta

Jak często można jeść słodycze, fast-foody i pić alkohol?

Cheat day

Pytanie, na które każdy chciałby znać odpowiedź – jak często można sobie kulinarnie „zgrzeszyć” tak, żeby nie przytyć i nie zaszkodzić swojemu zdrowiu? 

Nie ukrywajmy – jesteśmy ludźmi. Każdy z nas lubi sobie zjeść coś, co powszechnie jest uznawane za niezdrowe czy szkodliwe i nie ma w tym nic złego: to typowe. Jestem zdania, że przechodząc na zdrowy tryb życia, odchudzając się lub zmieniając w jakiś sposób swoje życie na zdrowsze, nie należy popadać w przesadę. Nieważne, czy pracujesz nad umięśnioną sylwetką, czy się odchudzasz, czy próbujesz przytyć lub chorujesz i dbasz o zdrowie, czy po prostu chcesz być zdrowym człowiekiem i tyle – zjedzenie raz na jakiś czas czegoś kompletnie niezdrowego, słodkiego, tłustego i tak dalej nie sprawi, że nagle cały twój wysiłek pójdzie na marne.

No właśnie. I tu dochodzimy do sedna: bo co to znaczy „raz na jakiś czas” i „zjeść trochę czegoś”? Ile to jest „trochę”? Co to znaczy „raz na jakiś czas”? Już tłumaczę.

IDEA CHEAT DAY I CHEAT MEAL

W fitnessowym świecie istnieje coś takiego jak idea „cheat day” i „cheat meal”. Co to znaczy?
Cheat day to taki dzień raz na tydzień, 10 dni, dwa tygodnie czy miesiąc, podczas którego kompletnie rzucamy swoją dietę i jemy to, co chcemy, nie patrząc na to, czy to jest niezdrowe, ile ma kalorii i tak dalej.  
Cheat meal to jeden oszukany (czyli niezgodny z naszą dietą) posiłek, który sobie fundujemy codziennie, co parę dni, co tydzień i który jest naszą „zachcianką”. 

Mówi się o tym, że takie „grzeszki” podkręcają metabolizm i pozwalają schudnąć jeszcze skuteczniej. Zazwyczaj to prawda: organizm, trochę „przygłodzony” dietą, musi podkręcić obroty, żeby strawić nagle większą niż zwykle ilość jedzenia. Jest to logiczne i brzmi cudownie. I właśnie dlatego, że brzmi cudownie, to ma haczyk 🙂

Bo o ile cheat meal rzeczywiście może się sprawdzić, o tyle cheat day może nam poważnie – zdrowotnie – zaszkodzić. Dlaczego?

Cheat day

Cheat day – szok dla organizmu!
Wyobraźcie sobie swoje ciało i swój żołądek. Od jakiegoś czasu jecie zdrowo, zmniejszyliście porcje, dbacie o to, żeby wybierać produkty, które nie mają zbyt wiele chemii. Jednym  z oczywistych skutków jest zmniejszenie objętości żołądka (bo jemy mniej) i bardziej stabilny poziom cukru we krwi. I w tym momencie następuje cheat day, podczas którego ludzie zjadają często po 7-8 TYSIĘCY kalorii. Pizza, hamburger, trzy piwa, chipsy, dwa batony, czekolada… jedzą mnóstwo, bo to, co miało być tylko luźnym dniem bez spiny zamienia się w pozwolenie na wielkie obżarstwo. A to błąd. Nasze ciało wpada w panikę: żołądek jest rozepchany do granic możliwości, układ trawienny nie nadąża z obróbką (taki cheat day potrafi się trawić nawet TYDZIEŃ), poziom cukru we krwi nagle podskakuje i to znacznie, a wątroba cierpi. Tak samo, jak żołądek i jelita. Co więcej, dietetycy sądzą, że w przypadku aż takiego obżarstwa wcale nie przyspieszamy metabolizmu, a wręcz przeciwnie: nadmiar od razu odkłada się do rezerw tłuszczowych, mogąc spowodować przytycie. Po jednym dniu. Tak, ja też nie wierzyłam.

Cheat day

Czy to znaczy, że należy zrezygnować z cheat day?
To zależy. Jeżeli jesteś osobą rozsądną i potrafisz panować nad sobą i swoim apetytem, a w ciągu takiego cheat day nie zjesz więcej niż ok. 3500 – 4000 kalorii: masz zielone światło. Szkodliwość cheat day polega na jego niezrozumieniu: nie chodzi o to, żeby rano wstać i pochłonąć pół marketu! Chodzi o to, żeby zjeść to, na co ma się ochotę, ale rozsądnie, tzn. nie wpychać w siebie niesamowitych ilości. Dla przykładu, cheat day, który np. wygląda tak, że jecie na śniadanie kanapki z Nutellą (trzy, a nie pięć), na obiad pizzę (4 kawałki, a nie całą), w międzyczasie pochłaniacie batonika i małą paczkę chipsów, a na kolację zjadacie sobie porcję frytek/gofra/naleśniki czy coś w tym stylu – jest w porządku. To nie jest zdrowe jedzenie, ale nie zaszkodzi raz na jakiś czas, bo jecie normalne porcje, a nie porcje dla słonia. Pamiętajcie: cheat day to nie pozwolenie na obżarstwo.

Co ile stosować cheat day? 
Uważam, że najczęściej raz na dwa tygodnie. Częstszy cheat day może spowodować więcej szkód, niż pożytku i mieć same negatywne konsekwencje. Jest to jednak indywidualna decyzja każdej osoby i to wy sami musicie zdecydować, obserwując swoje ciało i jego reakcje, jaka opcja będzie dla was najkorzystniejsza.

Cheat meal – dużo lepsza opcja!
Wydaje mi się – i tak też sądzi spora liczba dietetyków – że dużo lepszą opcją jest zwyczajny cheat meal, stosowany nawet codziennie. Taka taktyka stosowana jest głównie, żeby zapewnić sobie komfort psychiczny – zwłaszcza, jeśli jesteśmy osobami, które kochają słodycze/fast-foody/niezdrowe przekąski i chociaż mamy dobre chęci, to męczymy się, prowadząc zdrowy tryb życia. Istnieje jednak ryzyko, że cheat meal może zamienić się w napady – tak się dzieje u niektórych osób, które po zjedzeniu czegoś, co nie było w planie diety, nagle mówią „a, walić to wszystko” i całą resztę dnia jedzą niezdrowo.

Cheat meal – co ile i jak?

Cheat day

Jeżeli naszą słabością są słodycze, dobrą opcją jest jedzenie ich w ramach przekąski do 250 kalorii co drugi dzień. Taki patent przyda się na pewno osobom na diecie odchudzającej, ale także wszystkim tym, którzy po prostu jedzą zdrowo, ale też lubią kupne słodkości. Ja też go często stosuję. Zakres do 250 kcal powoduje, że nie możemy objeść się słodyczami, a taki „grzech” raz na 2-3 dni nie wpłynie w żaden sposób na nasz stan zdrowia. Starajmy się jednak mimo wszystko wybierać zdrowsze produkty: czyli raczej czekoladę, domowe ciasto lub wafelki, niż batony lub jakieś wymyślne, ekstra przetworzone chemiczne wynalazki. 

Jeśli chodzi o fast-foody – tutaj z cheat mealem ograniczyłabym się do max. 1 tygodnia (a nawet lepiej by było raz na dwa tygodnie). Czyli raz na tydzień można sobie zjeść coś niezdrowego. Częstsze posiłki tego typu na pewno miałyby negatywny wpływ na nasze zdrowie… i wagę też. 

Co do alkoholu (tutaj przeczytacie o tym, jaki wpływ ma alkohol na dietę, ile ma kalorii i który jest najlepszy) – raz na dwa tygodnie pity rozsądnie (czyli nie mówimy tu o 10 piwach, tylko maksymalnie 4 lub butelce wina albo kilku drinkach) nie powinien specjalnie zaszkodzić. Wiem, że niektórzy też piją co tydzień po 2-3 piwa/1 wino i też raczej nie szkodzi to ich zdrowiu oraz nie wpływa na ich wagę.

MOJE SŁABOŚCI – NA CO SOBIE POZWALAM?

Są okresy w których mam niesamowitą chęć na słodycze i są takie, kiedy nie tykam nic słodkiego przez dłuższy czas, b po prostu nie mam ochoty. W tym pierwszym przypadku stosuję się do zasady „co drugi dzień max. 250 kcal”. Czasami, jeśli jest naprawdę kiepsko, potrafię codziennie zjeść 1-2 paski czekolady. Jak widzicie po zdjęciach, nie wpływa to na moją sylwetkę w żaden sposób, nie ma też raczej negatywnego wpływu na moje zdrowie.  

Cheat day

W ramach tych 250 kalorii najczęściej jem wafelki oblane czekoladą (strasznie je lubię, np. Prince Polo czy Grześki), Kinder country, Kinder niespodziankę, Kinder Bueno (strasznie lubię produkty Kinder) lub właśnie 2 paski mlecznej czekolady.  Zawsze staram się jeść słodycze w pierwszej połowie dnia, do godziny 12.00 – wtedy są najlepiej spożytkowane przez organizm, który potrzebuje energii.

Jeśli chodzi o fast-foody: nie przepadam za nimi. Jem pizzę czy też nawet zamawiam sobie w jakiejś fast-foodowej restauracji hamburgera raz na półtora miesiąca albo rzadziej – najczęściej z okazji jakiegoś wyjścia ze znajomymi, szczególnej okazji, wyjazdu poza dom i tak dalej.

Co się tyczy alkoholu – obecnie piję albo 2 piwa na tydzień lub trochę więcej (3) na dwa tygodnie. 

JEDNA ZASADA

Pamiętajcie o jednym – lepiej pozwolić sobie na grzeszki częściej, ale z głową, niż obżerać się bez rozsądku. Tu nawet nie chodzi o waszą wagę, ale o wasze zdrowie. Nie dajcie się też zwieść krzyczącymi z każdego portalu tekstami, że żeby wyglądać zdrowo i szczupło, trzeba sobie wszystkiego żałować i ciągle nie dojadać – to błąd! Umiar jest najzdrowszym rozwiązaniem. Naprawdę. A jeśli mi nie wierzycie – poczytajcie o ortoreksji.

About author

Articles

Jestem trenerką, absolwentką AWF we Wrocławiu i byłym sportowcem. Założyłam tego bloga, by udowodnić, że fit może być każdy - niezależnie od wieku i grubości portfela.